28 września 2011

Olimpiada

W sobotę 24 Września 2011 roku nasz KSM zebrał się o godzinie 8.50 pod domem siostry, skąd mieliśmy zamiar zacząć nasz bojowy i forsowny marsz na olimpiadę w Wąwolnicy o puchar Św. Stanisława Kostki.

Ale od początku.

O godzinie 8.50, pod domem sióstr Urszulanek zebraliśmy się, by razem z naszą kochaną siostrą Rafaelą, pójść razem do Wąwolnicy na olimpiadę. Gdy siostra założyła swoje buty (Adidasy!) w wersji kościelnej, ruszyliśmy szybko i składnie, na piechotkę, aby zażyć rozgrzewki przed rozgrywkami.

W czasie drogi bardzo dobrze się bawiliśmy i rozmawialiśmy na temat zawodów, oraz o innych ciekawych rzeczach (na szczęście nie o szkole).

Gdy doszliśmy na miejsce zostaliśmy serdecznie przywitani przez prezeskę KSMu Wąwolnicy Marlenę. Jak już wszyscy przywitali się ze swoimi znajomymi z innych KSMów, obowiązkowo poszliśmy do Kaplicy na Mszę Świętą, która odbyła się o godzinie 10.30. Na czas ogłoszeń parafialnych każdy prezes swojego oddziału musiał podać swoją liczebność i pochodzenie dzięki czemu poznaliśmy naszą sytuację taktyczną i mogliśmy przygotować plan działania. Oddziałów było sporo z Niemiec, Bychawy, Chełma, Lublina i oczywiście my, w sumie ponad sto osób.

Olimpiada odbywała się na sali gimnastycznej i na teranie szkoły(w zależności od konkurencji). Na miejscu przebraliśmy się w szatniach i zarejestrowaliśmy, przy okazji łącząc swoje siły z Chełmem, a i bez ich pomocy było nas pod dwadzieścia osób.

Na początek była siatkówka, my niestety przegraliśmy w naszym meczu 23:25, niewiele brakowało, ale nie oddaliśmy zwycięstwa łatwo oj nie.

Na dworze były mniej konwencjonalne dyscypliny takie jak kangur, rolnik w kurniku, ślepy i kulawy, czy przeciąganie liny.

Przed meczami koszykówki, o godzinie 15.00 był długo wyczekiwany obiad (bigos) gotowany przez samego księdza! Komentarze na temat obiadu przemilczę z przyczyn moralnych i kulturalnych powiem tylko tyle, że długo takiego dania nie zapomnę...

Po obiedzie były podchody, jednym z naszych przedstawicieli w owej zabawie został Maciek Zieńkowski, poszło mu dobrze i nie żałowaliśmy naszej decyzji.

W czasie, gdy nasz skarbnik grał my mieliśmy mecz koszykówki. Niestety przegraliśmy 4:8, jednak w naszej drużynie były prawie same dziewczyny, które nie dały się dryblasom.

Nadszedł czas na mecz piłki nożnej, niestety nawet mając za kapitana Rafała przegraliśmy 0:4.

Na koniec odbyło się jeszcze kilka konkurencji m. in. ciasteczkowy potwór, wyścigi żółwi, biegi z partnerem na plecach.

Przez moment, wszyscy prawie dostali zawału jak jedna z par biorąca udział w wyścigu z partnerem na plecach przewróciła się. Naszemu koledze zaczęła lecieć krew z czoła. Na szczęście nie stało się im coś poważnego, bardziej się martwili o siebie nawzajem. Znamy jednak przysłowie: ,,Strzeżonego Pan Bóg strzeże", więc zostali zawiezieni do pogotowia w Nałęczowie.

Na koniec było rozdanie nagród: III miejsce zajął KSM "Misericordia" z Lublina, II KSM "Arka" z Sernik, a puchar Św. Stanisława Kostki wygrał KSM "Michael" z Wysokiego.

Wszystkie oddziały dostały dyplomy pamiątkowe za udział w olimpiadzie, a kto mógł i chciał został na pożegnalnym ognisku.

Z chęcią pisał (choć przysypiał)

 Mateusz Bąk

 

 A oto na koniec kilka komentarzy naszych KSMowiczów

Cały czas organizowane były różne konkursy i myślę, że nikt się źle nie bawił. Dla mnie był to najlepszy czas spędzony z osobami, z którymi się świetnie bawiłem.

Najlepiej wspominam Ciasteczkowego Potwora i siatkówkę.

Do domów wróciliśmy około godziny 22, ale i tak było warto tam pojechać.”

Kamil Koput


Razem z KSM-em (na piechotę), powędrowałam do Wąwolnicy na Olimpiadę. Reprezentowałam KSM AL w sztandarze, podczas Mszy Świętej. Byłam również w roli wiernego, zagorzałego kibica, co BARDZO mi odpowiadało (nie licząc zdartego gardła, ale to już szczegół).

Przez najbliższy czas nie zapomnę naszych ryków : " Naaaa-łęęęę-czóóóów!"

To, co mi szczególnie utkwi w pamięci, czyli siatkówka, było naprawdę emocjonującym przeżyciem. Za rok na pewno wygramy. 

Pojedyncze konkurencje, takie jak "Rondo proboszcza", czy bieg Rafała z Krzyśkiem na plecach (oj, ta drabina :D) też będę mile wspominać.

Po drodze oczywiście spotkałam wielu starych i nowych znajomych.

Od jednego z kolegów dostałam kapsel z napisem "Czy było warto?", i myślę, że tak, było warto.”

Ola Pacholik

Z radością poszliśmy do Wąwolnicy (wiem, brzmi strasznie, ale w miłym towarzystwie szybko czas leci). Do Wąwolnicy doszliśmy ok. godziny dziesiątej. Po mszy z ciekawością poszliśmy do gimnazjum, na którego terenie odbywało się większość konkurencji.

Wspaniale spędziłam całą sobotę, poznałam wielu miłych ludzi i odpoczęłam od rodziny, oraz miejskiego hałasu. To była najlepsza sobota w moim życiu, wszystko mi się podobało (nie licząc bigosu). Nieważne, że przegraliśmy, liczy się tylko to, że mile spędziliśmy wolny czas.”

Ania Koput

 



















 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz